Cień Czarnoboga- Tekst

Witam w podcaście „Cień Czarnoboga”. Nazywam się Sebastian Bastek i dziś zabiorę was w podróż do burzliwych lat 90-tych, do małego miasteczka Dębowo na wschodzie Polski. To opowieść o serii brutalnych morderstw, które wstrząsnęły nie tylko lokalną społecznością, ale i całym krajem, w czasie gdy Polska przechodziła transformację ustrojową, a stare wierzenia zderzyły się z nową rzeczywistością.

Jesteśmy w roku 1993. Polska jest w trakcie gwałtownych przemian. Mur Berliński upadł zaledwie cztery lata temu, a nasz kraj dopiero uczy się funkcjonować w nowej, kapitalistycznej rzeczywistości. Na ulicach miast pojawiają się pierwsze kolorowe reklamy, a w sklepach – produkty z Zachodu, o których wcześniej można było tylko pomarzyć. Walkman Sony staje się symbolem statusu, a telewizory kolorowe powoli wypierają czarno-białe odbiorniki z polskich domów.

Ale nie wszędzie zmiany zachodzą tak szybko. W małych miasteczkach i wsiach czas płynie wolniej, a stare tradycje i wierzenia wciąż są żywe. To właśnie w takim miejscu rozgrywa się nasza historia – historia, która przypomina nam, że nawet w czasach wielkich przemian, mroczne zakamarki ludzkiej duszy pozostają niezmienne.

Ostrzegam, że treść tego odcinka zawiera szczegółowe opisy przemocy i może być nieodpowiednia dla wrażliwych słuchaczy. Jeśli zdecydujecie się pozostać z nami, przygotujcie się na podróż w głąb umysłu seryjnego mordercy, którego obsesja na punkcie słowiańskiego boga ciemności doprowadziła do serii przerażających zbrodni.

Dębowo, niewielkie miasteczko liczące niespełna 5000 mieszkańców, leży na skraju Puszczy Knyszyńskiej. To miejsce, gdzie nowoczesność miesza się z tradycją w osobliwy sposób. Na rynku, obok nowo otwartego sklepu z elektroniką, wciąż stoi kamienny posąg Światowida, słowiańskiego boga o czterech twarzach, przypominający mieszkańcom o ich dawnych korzeniach.

15 marca 1993 roku. Poniedziałek. Dzień jak każdy inny w Dębowie. W lokalnym kiosku „Ruch” pojawiły się nowe numery „Bravo” i „Popcornu”, a przed sklepem spożywczym ustawiła się kolejka po świeży chleb. Leśniczy Marek Zawadzki, 45-letni mężczyzna o twarzy ogorzałej od słońca i wiatru, wyruszył na rutynowy obchód lasu. Był wyposażony w nowy, japoński walkman – prezent od syna pracującego w Niemczech. Z słuchawek sączyła się muzyka Perfectu, gdy Marek przemierzał znajome ścieżki.

Mgła unosiła się nad ziemią, tworząc surrealistyczny krajobraz. Stare dęby, pamiętające czasy, gdy w tych lasach odprawiano pogańskie rytuały, wyłaniały się z mgły jak widma. Marek znał te lasy jak własną kieszeń, ale tego dnia czuł dziwny niepokój. Coś było nie tak.

Gdy dotarł na małą polanę, otoczoną gęstym kręgiem drzew, jego oczom ukazał się widok, który na zawsze odmienił spokojne życie Dębowa. Na wilgotnej od rosy trawie leżały ciała dwóch młodych kobiet. Marek natychmiast rozpoznał Annę Nowak, 23-letnią studentkę etnologii, która często wypytywała go o stare leśne legendy, i Katarzynę Wiśniewską, 25-letnią nauczycielkę z miejscowej szkoły podstawowej.

Ich nagie ciała, blade w bladym świetle poranka, ułożone były w kształt przypominający słowiańską swastykę, znaną jako kołowrót. Symbol ten, niegdyś oznaczający wieczny ruch słońca i cykl życia, teraz stał się znakiem śmierci i mroku. Na torsach ofiar wyryte były tajemnicze symbole – starożytne runy słowiańskie, których znaczenie początkowo pozostawało zagadką.

Marek, z trudem panując nad mdłościami, wyłączył walkmana i drżącymi rękami wyjął z plecaka krótkofalówkę – nowy nabytek leśnictwa, mający ułatwić komunikację w nagłych wypadkach. Nigdy nie przypuszczał, że użyje jej w takich okolicznościach.

Komisarz Adam Lipski, 50-letni weteran milicji, a teraz funkcjonariusz nowo utworzonej policji, przybył na miejsce zbrodni swoim wysłużonym Fiatem 125p. Samochód, choć ledwo zipał, był jego dumą – symbolem statusu w czasach, gdy na polskich drogach wciąż dominowały „maluchy” i „duże fiaty”.

Lipski, mężczyzna o siwiejących skroniach i bystrych, niebieskich oczach, widział w swojej karierze wiele, ale to, co zastał w lesie pod Dębowem, przekraczało jego najśmielsze wyobrażenia. Miejsce zbrodni było nietypowo czyste – brak śladów walki, brak śladów opon czy butów. Jakby ofiary same przyszły na miejsce swojej śmierci, a morderca był duchem, który nie zostawia śladów.

„Cholera jasna,” mruknął Lipski, zapalając papierosa. „Co tu się, do diabła, stało?”

Jego młody asystent, sierżant Piotr Nowak, robił zdjęcia miejsca zbrodni nowym aparatem Polaroid. Technologia instant była nowością w polskiej policji i Nowak był dumny, że to jemu powierzono to zadanie.

„Szefie,” zawołał Nowak, „znaleźliśmy coś dziwnego.”

Lipski podszedł do młodego policjanta. Na ziemi, w idealnym okręgu wokół ciał, leżały czarne pióra. Późniejsza analiza wykazała, że należały do lokalnego gatunku kruka.

W ciągu następnych miesięcy znaleziono ciała kolejnych trzech ofiar. Każde morderstwo było coraz bardziej wyrafinowane i brutalne. Druga ofiara, Magdalena Kowalczyk, 28-letnia bibliotekarka, została znaleziona 15 czerwca na brzegu jeziora Dębowego. Jej ciało było pokryte błękitnymi symbolami, a w ustach miała wciśnięte kwiaty bławatka.

Trzecia ofiara, Joanna Mazur, 30-letnia artystka, została odnaleziona 30 sierpnia w starym spichlerzu na obrzeżach miasta. Jej ciało było splecione z kłosami zbóż, tworząc przerażającą ludzką mandalę.

Czwarta i piąta ofiara, bliźniaczki Ewa i Agnieszka Nowak, lat 26, zostały znalezione 31 października, w noc Halloween – święta, które dopiero zaczynało być znane w Polsce. Ich ciała odkryto w starej kapliczce na skraju lasu. Były splecione w uścisku, tworząc symbol nieskończoności, a ich skóra była pokryta złotymi runami.

Wszystkie ofiary były związane z lokalnym kołem miłośników mitologii słowiańskiej, które organizowało spotkania w miejskiej bibliotece. Koło to powstało zaledwie rok wcześniej, zainspirowane nową falą zainteresowania przedchrześcijańskimi wierzeniami, która przetoczyła się przez Polskę po upadku komunizmu.

Miasteczko ogarnęła panika. W czasach, gdy telefony komórkowe były rzadkością, a internet dopiero raczkował, plotki rozchodziły się szybko przez rozmowy na targowisku i w kolejkach do nielicznych sklepów. Starsi mieszkańcy szeptali o klątwie i zemście starych bogów, podczas gdy młodsi domagali się zwiększenia patroli policyjnych.

Komisarz Lipski zagłębił się w świat dawnych wierzeń, studiując zapomniane księgi i konsultując się z ekspertami od słowiańskiego folkloru. Spędził niezliczone godziny w bibliotece, przeglądając zakurzone tomy i robiąc notatki w swoim zniszczonym notesie.

We wrześniu 1993 roku, pod naciskiem opinii publicznej i lokalnych władz, policja aresztowała pierwszego podejrzanego. Był nim Piotr Kos, 40-letni outsider, który niedawno wrócił z Rosji, gdzie podobno studiował syberyjski szamanizm. Kos, z długimi włosami i dziwacznym spojrzeniem, idealnie pasował do wyobrażenia mordercy, jakie mieli mieszkańcy Dębowa.

Jednak po trzech tygodniach intensywnych przesłuchań, Kos został zwolniony z braku dowodów. W tym czasie morderca uderzył ponownie, jakby drwiąc z wysiłków policji, pozostawiając ciało szóstej ofiary dokładnie w miejscu, gdzie znaleziono pierwsze dwie.

Przełom nastąpił w sposób, jakiego nikt się nie spodziewał. 15 listopada 1993 roku, w chłodny, jesienny poranek, na posterunek policji w Dębowie przyszła niepozorna staruszka. 78-letnia Jadwiga Lis, drobna kobieta o bystrych, niebieskich oczach, poprosiła o rozmowę z komisarzem Lipskim.

„Panie komisarzu,” zaczęła drżącym głosem, „ja chyba wiem, kto może być odpowiedzialny za te straszne zbrodnie.”

Lipski, który właśnie miał wyjść na papierosa, zatrzymał się w pół kroku. „Słucham panią bardzo uważnie, pani Jadwigo.”

Staruszka opowiedziała o dziwnym zachowaniu Tomasza Wrony, 32-letniego bibliotekarza, który niedawno wrócił z zagranicy, gdzie pracował jako robotnik.

„On zawsze był taki cichy, uprzejmy,” mówiła pani Jadwiga. „Ale ostatnio… coś się zmieniło. Widziałam go pewnej nocy, jak wychodził z lasu. Był cały ubrudzony błotem i… czymś czerwonym. A w ręku trzymał czarne pióro.”

Ta niepozorna informacja okazała się kluczowa. Komisarz Lipski natychmiast zarządził dyskretną obserwację Wrony. W latach 90-tych, gdy nowoczesne metody inwigilacji były jeszcze niedostępne, oznaczało to głównie śledzenie podejrzanego pieszo i stare dobre metody obserwacji.

Przez kolejne tygodnie policjanci w cywilu śledzili każdy ruch Wrony. Zauważyli, że często odwiedza on stary, opuszczony dom na skraju lasu, rzekomo należący do jego zmarłej babci.

Równocześnie Lipski poprosił o pomoc z Warszawy. Do Dębowa przyjechała dr Marta Kowalczyk, 35-letnia profilera, jedna z pierwszych w Polsce specjalistek stosujących nowoczesne metody analizy psychologicznej w kryminalistyce. Jej przyjazd wzbudził sensację w miasteczku – młoda, atrakcyjna kobieta w eleganckim garniturze, wysiadająca z nowiutkiego Opla Astry, była jak zjawisko z innego świata.

Dr Kowalczyk szybko zabrała się do pracy. Przeanalizowała wszystkie dowody, przestudiowała akta sprawy i przeprowadziła wywiady z mieszkańcami. Po tygodniu intensywnej pracy przedstawiła swój raport komisarzowi Lipskiemu.

„Mamy do czynienia z inteligentnym, dobrze wykształconym sprawcą,” mówiła, gestykulując energicznie. „Jest głęboko zafascynowany słowiańską mitologią, szczególnie jej mrocznymi aspektami. Czarnobóg nie jest dla niego tylko legendą – to żywe bóstwo, któremu służy. Morderstwa mają charakter rytualny – sprawca wierzy, że składa ofiary swojemu bogu, stopniowo zwiększając ich brutalność i symbolikę, aby 'zadowolić’ swojego mrocznego pana. Każde morderstwo jest dla niego aktem twórczym, swoistym dziełem sztuki poświęconym Czarnobogowi.”

Lipski słuchał z mieszaniną fascynacji i przerażenia. To wszystko brzmiało jak scenariusz hollywoodzkiego horroru, a nie jak rzeczywistość małego, polskiego miasteczka.

20 kwietnia 1994 roku, w noc pełni księżyca, na posterunek wpłynął anonimowy telefon. Dzwoniący, zdenerwowany męski głos, informował o dziwnych odgłosach dochodzących z głębi lasu, z okolic starego kurhanu, o którym krążyły legendy, że był miejscem pogańskich ofiar.

Komisarz Lipski nie wahał się ani chwili. Wraz z zespołem antyterrorystów, sprowadzonych specjalnie z Białegostoku, wyruszył na miejsce. Noc była chłodna i bezchmurna, a pełnia księżyca rzucała upiorny blask na leśne ścieżki.

Gdy zbliżali się do kurhanu, usłyszeli monotonny śpiew w nieznanym języku. Dźwięk ten, niski i wibrujący, zdawał się przenikać do szpiku kości. W powietrzu unosił się zapach kadzidła i czegoś metalicznego – krwi.

Na szczycie pradawnego kopca stał mężczyzna w czarnej szacie, z twarzą pomalowaną w dziwne symbole. W jednej ręce trzymał zakrzywiony nóż, w drugiej – czarną świecę. U jego stóp leżała nieprzytomna kobieta, jej ciało pokryte było świeżo wyrytymi runami.

Lipski dał znak do ataku. Antyterroryści ruszyli w stronę kurhanu, ale zanim zdążyli dobiec, postać w czerni skoczyła z nieludzką zwinnością w gęstwinę lasu. Rozpoczął się pościg.

Przez godzinę ścigali podejrzanego przez gęsty, mroczny las. Księżyc co chwila znikał za chmurami, pogrążając wszystko w nieprzeniknionej ciemności. Słychać było tylko ciężkie oddechy policjantów i trzask łamanych gałęzi.

W końcu dotarli do starej, zapomnianej jaskini. Wejście było wąskie, ledwo widoczne w gęstych zaroślach. Lipski, dysząc ciężko, krzyknął:

„Jesteś otoczony! Wyjdź z rękami do góry!”

Przez kilka minut panowała głucha cisza. Nagle, z ciemności jaskini dobiegł głos – spokojny, niemal melodyjny:

„Wejdźcie, jeśli się odważycie. Czarnobóg was wita.”

Lipski przełknął ślinę. Spojrzał na swoich ludzi – widział strach w ich oczach, ale też determinację. Skinął głową i powoli weszli do jaskini.

To, co zobaczyli w środku, przekraczało ich najśmielsze wyobrażenia. Ściany jaskini pokryte były mrocznymi malowidłami i runami, wyglądającymi na świeżo namalowane krwią. W centrum stał posąg czarnego bóstwa o czterech twarzach, każda zwrócona w inną stronę świata. Przed posągiem klęczał mężczyzna.

Gdy się odwrócił, Lipski rozpoznał twarz Tomasza Wrony, 32-letniego bibliotekarza. Jego oczy były puste, jakby nieobecne, a na ustach błąkał się dziwny uśmiech.

„Witajcie w świątyni Czarnoboga,” powiedział Wrona, wstając powoli. „Przyszliście złożyć mu hołd?”

Lipski otrząsnął się z szoku i szybko założył Wronie kajdanki. Mężczyzna nie stawiał oporu, wciąż się uśmiechając, jakby wiedział coś, czego inni nie wiedzieli.

Przeszukanie jaskini ujawniło przerażające dowody zbrodni Wrony. Oprócz ołtarza i malowideł, znaleziono ludzkie kości, czarne pióra i rytualne noże. W małej wnęce odkryto też stary komputer Commodore 64, na którym Wrona prowadził szczegółowy dziennik swoich zbrodni.

W trakcie przesłuchania Wrona pozostawał spokojny, niemal oderwany od rzeczywistości. Jego wyznanie było równie szokujące, co jego zbrodnie:

„Czarnobóg przemawiał do mnie w snach,” mówił monotonnym głosem. „Pokazał mi prawdę o świecie. Ludzkość pogrążyła się w chaosie fałszywego dobra, zapominając o równowadze. Potrzebował ofiar, aby przywrócić porządek. Ja byłem tylko jego narzędziem, jego kapłanem.”

Wrona opowiedział, jak podczas pobytu w Anglii, gdzie pracował na budowie, zetknął się z zachodnimi książkami o okultyzmie i starożytnych religiach. To, w połączeniu z jego fascynacją słowiańską mitologią, doprowadziło do powstania jego mrocznego kultu.

„Każda ofiara była starannie wybrana,” kontynuował. „Każdy rytuał dopracowany do perfekcji. Z każdym mordem czułem, jak moc Czarnoboga rośnie, jak równowaga powraca do świata.”

Ale największy szok miał dopiero nadejść. Podczas jednego z przesłuchań Wrona wspomniał o swojej „kapłance” – osobie, która pomagała mu w rytuałach. Okazało się, że jego partnerka, 29-letnia Alicja Kowal, była współwinna zbrodni.

Alicja, cicha bibliotekarka, którą wszyscy w miasteczku uważali za niewinną i delikatną osobę, okazała się być równie zaangażowana w kult Czarnoboga jak Wrona. Poznali się na jednym z pierwszych w okolicy kursów języka angielskiego i razem zagłębili się w świat mrocznych rytuałów.

Gdy policja aresztowała Alicję, znaleziono w jej mieszkaniu dzienniki pełne mrocznych wizji i opisów rytuałów. W jednym z wpisów pisała:

„Jestem Mokosz, bogini śmierci i odrodzenia. Tomasz jest moim Czarnobogiem. Razem przywracamy równowagę światu, który zapomniał o starych bogach.”

Proces Tomasza Wrony i Alicji Kowal rozpoczął się w lutym 1995 roku i trwał trzy miesiące. Był to jeden z pierwszych procesów w Polsce transmitowanych w całości w telewizji, co wywołało ogólnonarodową debatę na temat wpływu mediów na społeczeństwo.

Sala sądowa w Białymstoku była codziennie wypełniona po brzegi. Ludzie z całej Polski przyjeżdżali, aby zobaczyć na własne oczy „Kapłanów Czarnoboga”, jak zaczęto ich nazywać w mediach.

Obrońcy Wrony i Kowal próbowali argumentować niepoczytalność, ale biegli psychiatrzy jednoznacznie stwierdzili, że oskarżeni byli w pełni świadomi swoich czynów.

30 maja 1995 roku sąd ogłosił wyrok. Tomasz Wrona i Alicja Kowal zostali uznani za winnych sześciu morderstw pierwszego stopnia i skazani na dożywocie bez możliwości wcześniejszego zwolnienia. Był to jeden z najsurowszych wyroków w historii polskiego sądownictwa po 1989 roku.

Sprawa „Cienia Czarnoboga” wstrząsnęła Polską lat 90-tych. W czasie, gdy kraj otwierał się na świat i nowe idee, ta historia przypomniała o mrocznych zakamarkach ludzkiej psychiki i sile dawnych wierzeń.

Dla Dębowa koniec procesu nie oznaczał końca koszmaru. Miasteczko, niegdyś znane z pięknych lasów i gościnnych mieszkańców, stało się symbolem mroku i zbrodni. Turyści zaczęli przyjeżdżać, aby zobaczyć „miasto Czarnoboga”, ku irytacji lokalnych władz i mieszkańców.

Komisarz Lipski, choć uznany za bohatera, nigdy nie otrząsnął się w pełni z tej sprawy. Przeszedł na wcześniejszą emeryturę i poświęcił się studiowaniu słowiańskiej mitologii, próbując zrozumieć, co naprawdę pchnęło Wronę i Kowal do ich czynów.

Dr Marta Kowalczyk napisała książkę o sprawie, która stała się bestsellerem i zapoczątkowała jej karierę jako ekspertki od profilowania seryjnych morderców.

A co z Czarnobogiem? Czy mroczne bóstwo naprawdę przemówiło do Wrony, czy był to tylko wytwór jego chorego umysłu? Tego nie dowiemy się nigdy. Ale jedno jest pewne – ta historia pokazuje, jak w czasach gwałtownych przemian społecznych i kulturowych, stare wierzenia mogą zyskać nowe, czasem przerażające formy.

W świecie, który dopiero wkraczał w erę globalizacji i internetu, gdzie stare i nowe mieszało się w osobliwy sposób, sprawa „Cienia Czarnoboga” pozostaje mrocznym przypomnieniem, że zło może czaić się tuż za rogiem, nawet w najbardziej niepozornych miejscach.

W następnym odcinku przyjrzymy się sprawie „Wiedźmy z Bieszczad” z 1997 roku, gdzie granica między folklorem a rzeczywistością okazała się równie cienka. Do usłyszenia za tydzień w „Cieniu Czarnoboga”.

Z wykształcenia dziennikarz, z zawodu projektant. Z zamiłowania informatyk i twórca opowiadań zarówno pisanych jak i mówionych. Tworzę światy by dać innym radość, dając innym radość tworzę swój własny świat.
Posts created 19

Related Posts

Begin typing your search term above and press enter to search. Press ESC to cancel.

Back To Top