Wstęp
Witajcie w kolejnym odcinku „Demonicznych Akt”. Dzisiaj zabiorę was w mroczną podróż w głąb Bieszczad. Przygotujcie się na opowieść o tajemniczych zniknięciach, pradawnych legendach i niewyjaśnionych zjawiskach. Oto historia, która mrozi krew w żyłach – „Wiedźma z Bieszczad”.
Zanim zaczniemy, chciałbym was ostrzec – ta opowieść może was prześladować jeszcze długo po zgaszeniu światła. Jeśli jesteście gotowi, to zapraszam do słuchania. Pamiętajcie jednak, że granica między rzeczywistością a legendą bywa czasem bardzo cienka…
Była późna wiosna, a górskie szlaki wypełniały się dźwiękami przyrody. Piątka przyjaciół z Uniwersytetu Jagiellońskiego — Magda, Tomek, Kasia, Bartek i Ania — wybrała się na weekendową wędrówkę w Bieszczady. Śmiech i rozmowy niosły się echem między drzewami, gdy wspólnie podążali w stronę Wetliny.
„To miejsce jest magiczne!” — powiedziała Ania, rozglądając się po gęstym lesie. „Mam wrażenie, że każda z tych drzew skrywa jakąś historię.”
„Magiczne, owszem, ale trochę creepy,” odparł Tomek, spoglądając na ciemniejsze partie lasu. „Słyszeliście o tej legendzie o wiedźmie?”
„Tomek, daj spokój z tymi opowieściami,” rzuciła Magda z uśmiechem. „To tylko bajki, żeby przestraszyć turystów.”
Jednak w miarę jak zapadł zmrok, w grupie zaczęło narastać napięcie. Cisza lasu była niemal namacalna, przerywana jedynie dźwiękami gałęzi łamanych pod ich butami. Bartek zauważył coś dziwnego — na jednym z drzew wyryto dziwny symbol, przypominający oko otoczone wijącymi się liniami.
„Patrzcie na to,” powiedział, wskazując na drzewo. „Ktoś miał tu niezłą wyobraźnię.”
„Chodźmy już,” ponagliła Kasia, zerkając nerwowo za siebie. „Nie podoba mi się tu.”
Rozdział I: Ciemna noc
Gdy zapadła noc, studenci rozbili obóz na niewielkiej polanie. Ognisko migotało, rzucając długie cienie na otaczające drzewa. Ania, najbardziej wrażliwa z grupy, zaczęła opowiadać o dziwnym śpiewie, który rzekomo słyszała w oddali. Reszta wyśmiała jej obawy, ale napięcie rosło.
Nagle las ożył. Z oddali zaczęły dochodzić dziwne dźwięki — jakby szepty zmieszane z zawodzeniem wiatru. Magda podniosła się z miejsca, wpatrując się w ciemność.
„Kto tam jest?” zawołała, trzymając w ręku latarkę. Jej głos drżał.
Nikt nie odpowiedział, ale dźwięki stały się głośniejsze. Bartek wstał, starając się zachować spokój.
„To pewnie echo,” powiedział, ale sam nie brzmiał przekonująco.
Kiedy ognisko zaczęło słabnąć, z lasu wyłoniła się postać. Była to kobieta, której twarz była zakryta przez długie, splątane włosy. Jej oczy świeciły dziwnym, nienaturalnym blaskiem. W jej dłoniach znajdował się kij, który przypominał sękatą laskę.
„Kim jesteś?” krzyknął Tomek, chwytając za gałąź, którą mógłby się bronić.
Kobieta nie odpowiedziała, ale zaczęła śpiewać. Jej głos był hipnotyczny, przeszywający, jakby dochodził z głębin ziemi. Magda padła na kolana, zasłaniając uszy.
„Nie słuchajcie tego!” zawołała Ania, ale było za późno. Jedno po drugim, studenci zaczęli odczuwać dziwny paraliż. Ich ciała zdrętwiały, a umysły wypełniły koszmarne wizje.
Jeden po drugim znikali w mroku. Kasia była pierwsza — porwała ją niewidzialna siła, która wciągnęła ją w ciemność. Bartek i Magda próbowali uciekać, ale ich krzyki ucichły równie szybko, jak się zaczęły.
Została tylko Ania. Z trudem zdołała wyrwać się z hipnotycznego transu. Biegła przez las, nie oglądając się za siebie. Jej oddech był ciężki, a serce biło jak oszalałe. W końcu dotarła do polany, gdzie rosło stare, zbutwiałe drzewo.
Tam czekała wiedźma. Jej uśmiech był pełen triumfu, a w oczach błyszczało coś, czego Ania nie potrafiła opisać.
„Nie masz dokąd uciec,” powiedziała kobieta, a jej głos był jednocześnie słodki i pełen grozy. „Dołącz do swoich przyjaciół.”
Ziemia pod nogami Ani rozstąpiła się, a korzenie drzewa oplątały jej kostki. Dziewczyna krzyknęła, próbując się uwolnić, ale siła była zbyt potężna. Ostatnim, co zobaczyła, było spojrzenie wiedźmy i ciemność, która pochłonęła ją, gdy została wciągnięta w głąb drzewa.
Kilka tygodni później miejscowi znaleźli na polanie tylko strzępy namiotu i rzeczy osobiste studentów. Plotki o wiedźmie zaczęły krążyć po okolicy z nową siłą, a mieszkańcy unikali lasu jak ognia. Historia o grupie studentów, którzy zniknęli bez śladu, była jednym z powodów, dla których inspektor Wiśniewski przyjechał do Cisnej.
To jednak była dopiero zapowiedź tego, co czekało na niego w mrocznych Bieszczadach.
Rozdział II: Przyjazd do Cisnej
Deszcz bębnił monotonnie o szyby starego Fiata 126p, gdy inspektor Marek Wiśniewski powoli wjeżdżał do Cisnej. Wycieraczki z trudem nadążały z usuwaniem wody z przedniej szyby, a reflektory ledwo przebijały się przez gęstą mgłę. Była późna jesień 1997 roku, a Bieszczady wydawały się jeszcze bardziej ponure i niedostępne niż zwykle.
Marek zatrzymał samochód przed niewielkim posterunkiem policji. Wysiadając, poczuł chłodny podmuch wiatru, który przeszył go do szpiku kości. Zaciągnął się papierosem i spojrzał w górę na ciemne, kłębiące się chmury. Każdy krok w tym miejscu wydawał się głośniejszy niż powinien, jakby natura sama oskarżała go o coś, czego nie mógł zrozumieć.
„Cholerne zadupie,” mruknął pod nosem, gasząc niedopałek butem. Rozejrzał się dookoła, obserwując ponure fasady budynków i puste ulice. Cisna wydawała się wymarła, jakby wszyscy mieszkańcy nagle zniknęli.
Wewnątrz posterunku przywitał go młody sierżant, Tomasz Zieliński. Jego twarz była blada, a oczy podkrążone, jakby nie spał od kilku dni. Ręce mu lekko drżały, gdy podawał Markowi kubek parującej kawy.
„Witam, panie inspektorze,” powiedział Piotr, ściskając dłoń Marka. „Dobrze, że pan przyjechał. Ta sprawa… to coś, czego nigdy wcześniej nie widziałem.”
Marek usiadł przy biurku i spojrzał na rozłożone na nim akta. Zdjęcia zaginionych osób, mapy terenu, raporty z poszukiwań – wszystko to tworzyło obraz sprawy, która z każdą chwilą wydawała się coraz bardziej skomplikowana.
„No dobra, młody. Opowiadaj, co tu się, do cholery, dzieje,” powiedział Marek, sięgając po pierwszą teczkę z aktami.
Piotr głęboko westchnął i zaczął mówić, jego głos drżał lekko z emocji: „W ciągu ostatnich trzech miesięcy zaginęło pięć osób. Wszyscy to turyści, którzy przyjechali w Bieszczady na urlop. Ostatni raz widziano ich, gdy wyruszali na szlak w okolicach Wetliny.”
Marek pochylił się nad biurkiem, przeglądając akta rozłożone przed nim. Zdjęcia zaginionych patrzyły na niego z papierowych teczek – uśmiechnięte twarze ludzi, którzy nie mieli pojęcia, że ich wycieczka w góry będzie ostatnią w życiu.
„Pięć osób? I nikt ich nie szukał wcześniej?” Marek zmarszczył brwi, wpatrując się w daty zaginięć. Pierwsze miało miejsce na początku września, ostatnie zaledwie tydzień temu.
Piotr nerwowo potarł kark. „Szukaliśmy, panie inspektorze. Ale te góry… one potrafią ukryć wiele tajemnic. Przeszukaliśmy każdy zakamarek, ale nie znaleźliśmy żadnych śladów. Żadnych. Jakby ci ludzie rozpłynęli się w powietrzu.”
Marek wstał i podszedł do okna. Deszcz nie ustawał, a mgła zdawała się jeszcze bardziej gęstnieć. W oddali majaczyły ciemne sylwetki gór, które zdawały się obserwować miasteczko z ponurą obojętnością.
„Opowiedz mi o nich,” powiedział Marek, nie odwracając wzroku od okna. „Kim byli ci ludzie?”
Piotr sięgnął po pierwszą teczkę. „Pierwsza zaginęła Magdalena Jabłońska, 28 lat. Przyjechała tu sama, podobno po rozstaniu z narzeczonym. Miała zostać tydzień, ale po trzech dniach przestała odbierać telefony od rodziny.”
Marek skinął głową, zachęcając Piotra do kontynuowania.
„Potem zniknęli Marek i Joanna Kamińskaowie, małżeństwo z Krakowa. Oboje po czterdziestce, przyjechali świętować rocznicę ślubu. Ich syn zgłosił zaginięcie, gdy nie wrócili do pensjonatu na noc.”
„Co z pozostałymi?” zapytał Marek, odwracając się od okna.
Piotr przełknął ślinę. „Krzysztof Majewski, 35 lat, fotograf przyrody. Przyjechał robić zdjęcia do albumu o Bieszczadach. Ostatni raz widziano go, jak szedł w kierunku Połoniny Wetlińskiej z aparatem przewieszonym przez ramię.”
„A piąta osoba?”
„Ostatnia to Agnieszka Woźniak, 19 lat. Studentka biologii, przyjechała tu na praktyki. Miała zbierać próbki roślin do badań. Jej profesor zgłosił zaginięcie, gdy nie pojawiła się na umówionym spotkaniu.”
Marek potarł brodę, zamyślony. „Co mówią miejscowi?”
Piotr zawahał się przez chwilę, jakby bał się wypowiedzieć następne słowa. „Cóż… oni mają swoją teorię. Mówią o wiedźmie.”
Inspektor odwrócił się gwałtownie. „O czym ty, do diabła, mówisz?”
„Miejscowa legenda, panie inspektorze,” Piotr mówił cicho, jakby bał się, że ktoś może ich podsłuchać. „Podobno w głębi lasu mieszka wiedźma, która porywa ludzi i… no cóż, używa ich do swoich mrocznych rytuałów. Mówią, że słyszą czasem jej śpiew w nocy, a ci, którzy go usłyszą, nigdy nie wracają do domu.”
Marek prychnął z niedowierzaniem. „Daj spokój, chłopcze. Żyjemy w dwudziestym wieku. Nie wierzysz chyba w te bzdury?”
„Co ty w ogóle mówisz, Piotrze? Przecież nie ma żadnych dowodów na to, że w lesie czai się jakaś wiedźma!” dodał Marek z irytacją.
Piotr spuścił wzrok, ale w jego oczach Marek dostrzegł coś, co go zaniepokoiło – strach. Autentyczny, głęboki strach.
„Ale inspektorze, wszyscy tutaj mówią o tym. Widziałem dziwne rzeczy! Ludzie znikają bez śladu, a w lesie dzieją się rzeczy, których nie potrafię wytłumaczyć. Światła w nocy, gdzie nie powinno ich być. Dziwne dźwięki, jakby ktoś… coś… wzywało ludzi.”
„Dziwne rzeczy to może być tylko wynik strachu. Musimy działać racjonalnie,” odpowiedział Marek, starając się zachować spokój. Ale gdzieś w głębi duszy czuł, że ta sprawa może go przerosnąć.
Piotr spojrzał na niego błagalnie. „Ja… ja nie wiem, w co wierzyć, panie inspektorze. Ale widziałem rzeczy, których nie potrafię wytłumaczyć. I boję się, że jeśli szybko czegoś nie zrobimy, kolejni ludzie znikną w tych górach.”
Marek westchnął ciężko. Wiedział, że czeka go trudne śledztwo. Ale nie miał pojęcia, jak bardzo ta sprawa zmieni jego życie i jego spojrzenie na świat.
Tej nocy Marek nie mógł zasnąć. Przewracał się z boku na bok w niewygodnym łóżku miejscowego pensjonatu, a w jego głowie kłębiły się myśli. Coś mu tu nie pasowało, ale nie potrafił określić co dokładnie. Zaginięcia, legendy o wiedźmie, strach miejscowych – wszystko to tworzyło obraz, który nie pasował do jego racjonalnego światopoglądu.
Marek był weteranem wielu spraw kryminalnych, ale żadna nie przygotowała go na to, co czekało w Bieszczadach. Widział wiele okrucieństwa w swojej karierze, ale nigdy nie spotkał się z czymś tak… niewytłumaczalnym.
Rozdział III: Spotkanie
Około trzeciej nad ranem podjął decyzję. Ubrał się szybko, chwycił latarkę i wyszedł na zewnątrz. Jeśli nie może spać, równie dobrze może zacząć śledztwo na własną rękę.
Deszcz ustał, ale mgła wciąż unosiła się nad ziemią, tworząc upiorną scenerię. Marek ruszył w kierunku lasu. Mimo lat doświadczenia, czuł niepokój. Coś w tych górach sprawiało, że czuł się jak intruz.
Ludzie w Cisnej szeptali o dziwnych zjawiskach, o postaciach w lesie, które można było zobaczyć tylko w blasku księżyca. Marek starał się ignorować te opowieści, ale teraz, gdy stał na skraju lasu, nie mógł oprzeć się wrażeniu, że jest obserwowany.
Nagle usłyszał trzask łamanej gałęzi. Odwrócił się gwałtownie, świecąc latarką w kierunku dźwięku.
„Kto tam?” zawołał, starając się, by jego głos brzmiał pewnie.
Cisza. Tylko wiatr szumiał w koronach drzew. Marek zrobił krok do przodu i wtedy to zobaczył. Para świecących oczu w ciemności. Nie ludzkich oczu.
„Kurwa mać,” szepnął, cofając się powoli. Oczy zbliżały się. Marek poczuł, jak serce podchodzi mu do gardła. Nagle coś wyskoczyło z krzaków. To był tylko wilk. Zwierzę spojrzało na niego z zaciekawieniem, po czym zniknęło w gęstwinie.
Marek odetchnął z ulgą, ale ulga nie trwała długo. Bo oto w oddali, między drzewami, dostrzegł światło. Małe, migoczące światełko, jakby ktoś niósł lampę naftową. Bez zastanowienia ruszył w tamtym kierunku.
Im głębiej wchodził w las, tym bardziej czuł, że przekracza granicę między znanym mu światem a czymś… innym. Drzewa zdawały się pochylać nad nim, ich gałęzie wyciągały się, jakby chciały go schwytać. A w oddali, ciągle to światło, manewrujące między pniami, prowadzące go coraz dalej w głąb puszczy.
Im bliżej był źródła światła, tym bardziej nierealnie czuł się Marek. Las wokół niego zdawał się żyć własnym życiem. Gałęzie drzew wyciągały się ku niemu, jakby chciały go schwytać. Korzenie zdawały się poruszać pod jego stopami, próbując go przewrócić.
W końcu dotarł na małą polanę. Pośrodku stała chatka, tak stara, że wydawało się niemożliwe, by wciąż się trzymała. Z jej okna sączyło się słabe światło. Ściany były pokryte mchem i grzybami, a dach zapadał się pod ciężarem lat.
Na polanie, gdzie stała chatka, można było dostrzec świetliste zjawiska i słychać było niepokojące odgłosy – jakby same góry wzywały do tańca duchy zmarłych. Blade ogniki unosiły się w powietrzu, tańcząc wokół chatki w rytm niesłyszalnej muzyki.
Marek podszedł bliżej, starając się stąpać jak najciszej. Każdy krok wydawał mu się głośny jak wystrzał z pistoletu. Serce biło mu tak mocno, że był pewien, że słyszy je cała polana.
Zajrzał przez brudną szybę i zamarł. Wewnątrz, przy stole siedziała stara kobieta. Jej twarz była pomarszczona i blada, a siwe włosy opadały na ramiona w nieładzie. Wiedźma garderoba była pełna starych, znoszonych ubrań, a jej skóra była pomarszczona z powodu lat spędzonych na skraju społeczeństwa.
Ale to nie jej wygląd przeraził Marka. To, co robiła.
Kobieta mieszała coś w wielkim kotle, mrucząc pod nosem niezrozumiałe słowa. Wokół niej leżały dziwne przedmioty: kości, zioła, a nawet… czy to była ludzka czaszka? Na ścianach wisiały dziwne symbole, narysowane czymś, co wyglądało podejrzanie jak krew.
Nagle kobieta podniosła wzrok i spojrzała prosto na Marka. Jej oczy były całkowicie czarne, bez białek, bez źrenic. Jak dwie studnie bez dna, w których można było utonąć.
Inspektor odskoczył od okna, czując jak zimny pot spływa mu po plecach. To niemożliwe, powtarzał sobie w myślach. To musi być jakiś cholerny żart. Ale wiedział, że to, co widzi, jest aż nazbyt realne.
Drzwi chatki otworzyły się z głośnym skrzypnięciem. W progu stanęła stara kobieta. Jej sylwetka była oświetlona od tyłu przez blask ognia z wnętrza chatki, co nadawało jej upiorny wygląd.
„Witaj, inspektorze Zawadzki,” powiedziała głosem, który brzmiał jak szelest suchych liści. „Czekałam na ciebie.”
Marek instynktownie sięgnął po broń, ale jego ręka zatrzymała się w połowie drogi. Coś w oczach tej kobiety sprawiło, że nie mógł się ruszyć. Czuł, jakby jego ciało nie należało już do niego.
„Kim jesteś?” zapytał, starając się, by jego głos brzmiał pewnie. „I skąd znasz moje nazwisko?”
Kobieta uśmiechnęła się, odsłaniając pożółkłe zęby. W jej uśmiechu było coś drapieżnego, coś, co przypominało Markowi o wilku, którego widział wcześniej w lesie.
„Och, wiem o tobie więcej, niż myślisz, Marku. Wiem o twoich koszmarach, o twojej samotności, o twoim strachu przed porażką. Otwojej żonie, która zniknęła bez śladu i o twoich nocnych marach, o poczuciu winy, które cię dręczy.”
Marek poczuł, jak zimny dreszcz przebiega mu po plecach. W tym momencie stanął twarzą w twarz z własnymi demonami, wspominając o swojej żonie, która zaginęła w niewyjaśnionych okolicznościach kilka lat wcześniej. Jak ta kobieta mogła o tym wiedzieć?
„Co zrobiłaś z tymi ludźmi? Gdzie oni są?” zapytał, starając się zachować spokój. Ale jego głos drżał, zdradzając strach, który próbował ukryć.
Kobieta machnęła ręką, jakby odganiała natrętną muchę. „Oni są tam, gdzie chcieli być. Daleko od problemów tego świata. Czy nie tego właśnie pragnęli? Ucieczki od bólu, od cierpienia, od monotonii codziennego życia?”
„Przestań pieprzyć!” krzyknął Marek, w końcu odzyskując głos. Gniew dodał mu odwagi. „Gadaj, co z nimi zrobiłaś, albo…”
„Albo co?” przerwała mu kobieta. Jej głos był teraz ostry jak brzytwa. „Zastrzelisz mnie? Aresztujesz? Och, Marku, ty naprawdę nic nie rozumiesz. Myślisz, że twoje ludzkie prawa mają tu jakiekolwiek znaczenie? W tym miejscu, gdzie granica między światami jest cienka jak pajęczyna?”
Nagle ziemia pod stopami inspektora zaczęła drżeć. Z lasu dobiegły dziwne odgłosy, jakby jęki i zawodzenia.
„Co to, do cholery, jest?” szepnął Marek, rozglądając się nerwowo.
Kobieta roześmiała się, a jej śmiech brzmiał jak skrzek wrony. „To twoi zaginieni, inspektorze. Wracają do domu.”
Ziemia zatrzęsła się jeszcze mocniej, a z lasu zaczęły wyłaniać się dziwne, świetliste postaci. Marek patrzył z przerażeniem, jak zbliżają się do polany. Były to sylwetki ludzkie, ale jakby rozmyte, niewyraźne, poruszające się w nienaturalny sposób.
Wiedźma odwróciła się do niego, jej oczy płonęły dziwnym blaskiem. „Widzisz, inspektorze? To jest prawdziwa magia. To jest prawdziwe życie. Oni są teraz wolni od cierpienia, od lęków, od wszystkiego, co ich dręczyło w waszym świecie.”
Nagle z lasu dobiegł głośny trzask. Marek odwrócił się gwałtownie i zobaczył zbliżające się światła latarek. To musiały być posiłki, które wezwał Piotr.
Kiedy Marek ponownie spojrzał w stronę wiedźmy, ta już znikała w cieniu lasu. „Do zobaczenia, inspektorze,” usłyszał jej głos, który zdawał się dochodzić zewsząd. „Pamiętaj, że zawsze jest droga ucieczki od bólu. Nawet dla ciebie.”
Marek rzucił się w pogoń, ale las zdawał się zmieniać wokół niego. Drzewa przesuwały się, blokując mu drogę, korzenie wyrastały spod ziemi, próbując go powalić. Słyszał głosy swoich ludzi, ale nie potrafił do nich dotrzeć.
Gdy w końcu przedarł się przez gąszcz, znalazł się z powrotem na polanie. Po chatce i wiedźmie nie było śladu. Tylko mały, czarny kwiat rósł w miejscu, gdzie stała.
Piotr i reszta zespołu dotarli na polanę, znajdując zdezorientowanego i wyczerpanego Marka.
„Panie inspektorze, co się stało?” zapytał Piotr, podbiegając do niego.
Marek spojrzał na niego pustym wzrokiem. „Ona… ona uciekła. I zabrała ze sobą wszystkie odpowiedzi.”
Epilog
Mimo intensywnych poszukiwań, które trwały przez następne tygodnie, nie znaleziono żadnego śladu wiedźmy ani zaginionych turystów. Chatka jakby zapadła się pod ziemię, a las strzegł swoich tajemnic.
Marek Wiśniewski złożył raport, w którym napisał o grupie przestępczej zajmującej się porwaniami. Nie wspomniał ani słowem o tym, co naprawdę widział tej nocy.
Tydzień później, gdy inspektor pakował swoje rzeczy, gotowy do powrotu do Warszawy, znalazł na swoim łóżku małą, zasuszoną gałązkę. A obok niej kartkę z napisem: „Do zobaczenia, inspektorze.”
Marek spalił kartkę i gałązkę, po czym wyjechał z Cisnej, obiecując sobie, że już nigdy tu nie wróci. Ale w głębi duszy wiedział, że ta sprawa nigdy go nie opuści.
Mijały miesiące, a wspomnienia z Bieszczad nie dawały mu spokoju. W nocy nawiedzały go koszmary – twarz wiedźmy, świecące oczy w lesie, jęki zaginionych. Próbował o tym zapomnieć, ale im bardziej się starał, tym bardziej sprawa go prześladowała.
Rok później dostał tajemniczą przesyłkę. Wewnątrz była stara fotografia. Na zdjęciu widniała grupka turystów sprzed lat. Wśród nich była młoda kobieta, która wyglądała niemal identycznie jak wiedźma, którą widział w lesie. Tylko że na tym zdjęciu była młoda, piękna i uśmiechnięta.
Na odwrocie fotografii widniała krótka notatka: „Pamiętasz mnie, Marku?”
Inspektor poczuł, że sprawa Bieszczad powróci, i tym razem będzie chciał poznać całą prawdę.
Bez względu na konsekwencje.